środa, 31 października 2012

Jak to się robi w Chinach? ( Pekin - Langham Place )

Czyli pekiński stopover, noc w hotelu 6*, Chiński Mur, zupa i 100 daniowa kolacja.

 
 
Nasza pekińska przygoda rozpoczęła się dosyć nieoczekiwanie – w listopadzie 2011 roku
kupiliśmy bilety na lot polskimi liniami do Wietnamu na październik roku następnego. W międzyczasie LOT zlikwidował połączenie Warszawa-Hanoi zastępując je połączeniem do Chin.
Dano nam standardowy wybór- albo anulujemy lot albo lecimy z przesiadką. Wybraliśmy oczywiście bramkę numer dwa czyli przez Pekin do Hanoi, przy czym udało nam się wynegocjować jednodniowy stopover w chińskiej stolicy. Wizę załatwiliśmy  na ostatni moment przed wylotem, a o hotel byliśmy spokojni, ponieważ LOT obiecał zapewnić nocleg. O samym przebiegu lotu napiszemy kiedy indziej ( przy okazji postu o posiłkach serwowanych w samolotach). Napiszę więc tylko, że lot przebiegł bez większych ekscesów, samolot pamiętał lata 80', było zimno, a system rozrywki pokładowej praktycznie nie funkcjonował .


 

Lotnisko w Pekinie jest duże, nowoczesne i czyste, a obsługa bardzo dobrze mówi po angielsku więc nie mieliśmy problemu ze zlokalizowaniem stanowiska LOTu skąd przedstawiciel linii zabrał nas do Hotelu.


I tu zaczyna się właściwa część tego posta – hotel, w którym nas zakwaterowano to Langham Place 6*. Nie jestem i nie byłem fanem nocowania w drogich hotelach gdyż uważam to za zbędny drenaż kieszeni ale tym razem to nie my płaciliśmy.

Po przekroczeniu drzwi wejściowych naszym oczom ukazał się bizantyjski przepych- ogromna recepcja, lobby, wszechobecne złocenia i padająca wręcz do stóp obsługa. Ciekawostka – każdy członek załogi miał plakietkę z jego „anglojęzycznym imieniem” (nikt jednak nie potrafił wytłumaczyć w jaki sposób imię Xuan przetłumaczono na Betty) . Zależało nam jednak bardziej na załatwieniu szybkiego check-in'u, wzięciu prysznica i udaniu się na Chiński Mur ( lub Wielki Mur jak kto woli – spróbujcie zapytać kogoś na ulicy o Chinease Wall :) )
 

 
 


Okazało się to wcale niełatwym zadaniem, gdyż było już trochę późno i ostatnie autobusy odjechały ( z pętli, na którą się udaliśmy ostatni do Baling odjeżdżał ok. 12.00 )

Ostatecznie trafiliśmy na mniej uczęszczany odcinek muru dzięki czemu udało nam się uniknąć tłumu turystów, niestety nie uniknęliśmy mgły i zmęczenia spowodowanego zmianą czasu.

A jak sam mur? Jeżeli wyobrażacie sobie odbierające dech uczucie towarzyszące stanięciu na jednym z najbardziej epickich cudów Świata zbudowanych przez człowieka to właśnie tego nie czułem. Owszem widok był całkiem przyjemny stąd kilka zdjęć poniżej, ale przy tym kłuł w oczy wystający spomiędzy wypalonych wieki temu cegieł ( fakt, faktem że również znaczna ich część nie jest autentyczna) – BETON!





W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o lokalną knajpkę i zjedliśmy zupę.
 

Czas na wielki finał, hotelowa restauracja w sześcio* Langham Place. O ile lekko oszołomieni byliśmy przepychem panującym w hotelowych holach i pokojach, o tyle restauracja wywołała prawdziwy szok. Szokowały nie tylko kolejne bogate zdobienia, ekskluzywny wystrój i ponad 100 potraw dostępnych w bufecie, do tego kilkadziesiąt sosów i różne zakąski, fontanny z czekoladą itp. Niesmaczny wręcz wydał nam się fakt (przybyliśmy chwilę przed zamknięciem restauracji), że te wykwintne często potrawy, owoce morza (homary, kraby, ostrygi, małże św. Jakuba itp.) były po prostu po kolacji wyrzucane na śmieci co udało nam się podpatrzeć. W kraju, w którym na niejednej prowincji ludzi stać ledwo na miskę ryżu, a dysproporcje społeczne są jest to po prostu trochę  nie na miejscu.

Przejdźmy jednak do najważniejszej części tego wieczoru czyli samych dań. Trochę żałuję, że nie zrobiłem więcej zdjęć ale cóż, głód odebrał mi władze umysłowe i skupiłem się na jedzeniu.
 

Na czele serwowanych potraw znalazły się pyszne dim sumy podawane w koszykach w różnych wariacjach smakowych. W zestawieniu top znajdzie się na pewno pikantna duszona wołowina, mikroskopijne suszone krewetki i pieczone kacze łby. Agacie zdecydowanie najbardziej smakowały owoce morza i sushi. Samo wybieranie potraw zajęło nam ok. pół godziny.








 
 


 


0 komentarze:

Prześlij komentarz